Jedna z
pierwszych gwiezdnych nadolbrzymów konstelacji Oriona rozbłysnęła swym
czerwonym blaskiem nad lasem. Betelgeza wskazała rdzawej waderze znak, że to
już pora wyruszyć w drogę.
Pierwsza gwiazdka na niebie oznaczała, że zaproszeni na Polankę Hofsowicze
wkrótce mieli zjawić się na miejscu, więc Scycia musiała się troszkę
pospieszyć, aby wszystko zostało przygotowane na czas.
W lesie było wyjątkowo cicho i jasno. Księżyc na szczęście nie był w pełni, ale
drogę rozświetlał jej leżący już od dłuższego czasu biały puch. Wszystko było
nim pokryte. Drzewa, krzewy, leśne ścieżki i nawet kilka śnieżynek znalazło się
w powietrzu. Zaczęło prószyć.
Ruda wilczyca przemieszczała się kłusem w stronę swojego ukochanego domu. Spod
jej łap wydobywało się jeszcze więcej śniegu, puchaty ogon wesoło podrygiwał na
boki w rytm jej kroków. Na długim pysku wilka gościł pogodny uśmiech, a w
błękitnym oku obecny był blask odbijający się od mrugających do niej gwiazd.
Raz na jakiś czas naszyjnik w kształcie półksiężyca podczas biegu zaczepiał się
o srebrny łańcuszek i Scytthe mogła przysiąc, że dźwięk ten brzmiał niczym
dźwięk świątecznych dzwoneczków.
Za sobą ciągnęła drewniany, skrzypiący ze starości wózek. Ten sam, który
ciągnęła za sobą zawsze, gdy wiozła na Polankę potrzebne jej przedmioty. Od
czasu Helołin w wózku obecne były światełka zasilane magią, miały przydać jej
się do dekorowania Polanki i do przygotowania wigilijnej kolacji. Tuż obok
światełek leżały starannie dobrane i równie starannie zapakowane prezenty.
Ta noc miała być wyjątkowa.
Leśną ciszę przerwało nagle huknięcie
sowy, która przeleciała tuż nad uchem hofswoiczki. Scycia przystanęła i
spojrzała w stronę niespodziewanego gościa. Przechyliła łeb i przyjrzała się
sowie, która zasiadła na pobliskim drzewie.
W swoich szponach sowa miała jakiś przedmiot, jednak nim wilczycy udało się
dojrzeć co to takiego, ptaszysko odleciało w swoją stronę, a Scy wzruszyła
barkami i ruszyła dalej. Nic w tym lesie nie było jej w stanie zdziwić (a
przynajmniej tak jej się wydawało). Może to jakaś zagubiona ofiara choroby
potruflowej? Już dawno żadna z istot dotknięta tym nieszczęściem nie gościła w
ich okolicach. Ruda myślała, że wszyscy zostali wyleczeni lata temu, ale może
jednak kogoś pominęli?
No cóż, nie zamierzała teraz się tym przejmować. Miała bardzo ważną misję do
wykonania.
Wkrótce po niedługim truchcie znalazła się na skraju ich Polanki. Uśmiechnęła
się na widok okolicą. Zdecydowanym, radosnym krokiem podbiegła w
jego stronę, po drodze swoim gęstym ogonem odśnieżając wszystkie tabliczki,
które znajdowały się obok Sosny. Teraz wszystkie napisy były znów czytelne.
- Cześć, Stefan! – przywitała się z
przyjacielem i puściła do niego oczko. – Przywiozłam wszystko, co potrzebne.
Chyba zdążymy przygotować Polankę, zanim przyjdzie reszta. – powiedziała, a
Sosna w ramach przywitania zaskrzypiał swoimi gałęziami i zakołysał się na
wietrze.
Scycia uwielbiała przygotowywać takie imprezy. Każde święto korciło ją do tego,
aby przytargać swoje światełka na magię i resztę rekwizytów i chciała za
wszelką cenę zebrać na Polankę wszystkich członków ich stada, aby wspólnie
spędzić ze sobą czas.
Przygotowała więc wszystko, co było potrzebne.
Rozwiesiła dookoła światełka (na Stefanie też były!), przygotowała stół
wigilijny. Nakryła go obrusem i wrzuciła na niego ulubione potrawy każdego z
jej Przyjaciół.
Stefanowi dała prezent wcześniej, aby pięknie wyglądał na wieczerzy. Zawinęła
dookoła jego pnia długi, wełniany i własnołapnie przez nią zrobiony (tak,
Scycia wieczorami robiła na drutach w swojej jaskini) szalik w barwach złotych
i czarnych. Pod jego pniem zostawiła resztę prezentów.
Dla Neko ocieplacze na skrzydła, róg i kopyta. Również były wełniane i własnołapnie
zrobione. Były oczywiście koloru czarnego, aby Neko nie świecił na wieczornym
niebie niczym jakiś neon i nie przyciągał na siebie uwagi, bo w tych czasach w
powietrzu roiło się od niebezpieczeństw i Scycia chciała, aby jej Przyjaciel
był zawsze bezpieczny.
Dla Candy miała garnuszek jej ulubionego mjodku, oraz dużą buteleczkę perfum.
Nie były to jednak zwyczajne perfumy. Zawierały w sobie wyciąg z lawendy i
odrobinę endorfinek, aby w jej obecności wszyscy byli jeszcze weselsi i
szczęśliwi, niż są i tak na co dzień. Scycia uznała, że dodatkowa porcja
endorfinek przyda się każdemu w tych ponurych czasach. Do prezentu dorzuciła
też złoto-czarne ocieplacze na kopyta. O kopytka bowiem trzeba zawsze dbać.
Dla Fru również zrobiła ocieplacze z wełny. Tym razem jednak zrobiła je na całe
ciało Przyjaciela, oczywiście w dwóch wersjach, żeby jego cień nie czuł się
urażony. Dodatkowo przyniosła mu nabłyszczacz do kamieni, żeby każdy mógł
zawsze dostrzec jego blask już z daleka i przenośnią lampkę na magię, aby zawsze
mógł porozmawiać ze swoim cieniem, nawet gdy pora dnia uniemożliwiała dojrzenie
go.
Lumino była dla Scyci największym wyzwaniem, jeśli chodziło o świąteczny
prezent. Ostatecznie jednak wybrała świecące, świąteczne doniczki, w których
mogła osobiście dalej przenosić grzybnię swojego grzybnego, magicznego
przyjaciela. Doniczka miała także dodatkową funkcję. Otóż po naciśnięciu
odpowiedniego guzika grała po cichu świąteczne kolędy. Była też w wełnianym
pokrowcu.
Nie pytajcie skąd wilk wziął tyle wełny na to wszystko.
Ruda popatrzyła na swoje starannie przygotowane prezenty i uśmiechnęła się
ciepło. Miała nadzieję, że każdemu spodoba się taki podarunek.
Usiadła przy pniu Stefana i ogarnęła wzrokiem całą Polankę. Wkrótce, zgodnie z
wysłanymi wcześniej każdemu z osobna zaproszeniami miała wybić godzina
spotkania. Wszystko było już gotowe. Polanka przystrojona, stół z kolacją
gotowy. Potrawy i ciepłe napoje parowały, ale dzięki magii miały nie wystygnąć.
Prezenty czekały na swoich przyszłych właścicieli, a Scycia wzięła głęboki
wdech i już miała powiedzieć Stefanowi, że już wszystko jest na swoim miejscu,
jednak wtedy wydarzyło się coś niesamowitego.
Ziemia zadrżała, a ruda spojrzała zdziwiona w dół i skoczyła na równe łapy,
odbiegając kawałek od Stefana.
- Co się dzieje? – jęknęła przerażona, a ziemia drżała coraz mocniej. Sosna
poruszył swoimi gałęziami niczym Wierzba Bijąca i sam wydał z siebie jęknięcie.
Trochę śniegu spadło z jego gałęzi na łeb Scyci, która jeszcze bardziej
odsunęła się na bok, nie do końca wiedząc co ma począć.
Przerażające wydarzenie zakończyło się kilka sekund później. Pojawiło się
trochę dymu, który przesłonił Scytthe widok Sosny. Skrzywiła się i kaszlnęła,
okrążyła pień i nagle poczuła, że nie ma zupełnie nic pod łapami.
Wpadła do wielkiej dziury, która pojawiła się tuż obok niej i z głośnym
trzaskiem uderzyła w piętro, które znajdowało się niżej.
- Auuć – mruknęła i z trudem podniosła się na łapy. Otrzepała łeb ze śniegu i
pyłu, który pokrył jej rdzawą sierść i otworzyła ślepia.
Gdy pył trochę opadł, jej oczom ukazał się przepiękny widok.
Znajdowała się pod ziemią, to było jasne. Nie tylko jasne dlatego, że spadła w
dół i było to logiczne, ale również jasne dlatego, że pod ziemią było… jasno.
Miliony świecących drobinek (wyglądających łudząco podobnie do grzybni Lumino)
pokrywało okolicę. Całe podziemie wypełnione było grubymi korzeniami, które
łączyły się w gęstą sieć. Dziwne miejsce nie miało żadnych ścian, dla wilczycy
wyglądało jakby było nieskończone. Najwyraźniej był to system korzeni Stefana,
które rozciągały się po całym lesie! Nad nią, niczym podwieszany sufit korzenie
przytrzymywały ziemię. W środku było ciepło i przyjemnie, a na dodatek gdy
Scycia dotknęła łapą jednego z grubych korzeni, poczuła delikatne wibracje,
które bardzo ją uspokajały.
Szybko jej wysokie tętno i adrenalina trochę opadły i pierwszy szok minął.
Hofsowiczka wyskoczyła z podziemi z powrotem na Polankę pokrytą śniegiem i
zdumiona spojrzała na Stefana, który teraz udawał że właściwie nic wielkiego
się nie stało i brakowało tylko tego, żeby zagwizdał jak gdyby nigdy nic.
Podarował im najpiękniejszy prezent. Kolejna część lasu została im pokazana i
udostępniona do dalszych przygód. Podziemie było dodatkowym schronieniem przed
światem zewnętrznym z tylko jednym wejściem do środka, strzeżonym przez
Prastarą Sosnę.
Scycia usiadła na skraju wejścia i jeszcze bardziej podekscytowana czekała, aż
ktoś się zjawi i będzie mogła im wszystkim to pokazać.
Wtem zza krzaków wyszła pierwsza osoba, a na pysku wadery pojawił się szeroki
uśmiech.
- Nie uwierzycie, co tu się właśnie stało!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz