Pustka. Ciemność.
Zupełny brak bodźców. Nicość.
Stan niezwykły dla istoty przyzwyczajonej do przetwarzania w każdej sekundzie terabajtów
danych, napływających niestrudzenie z bardzo rozległych połaci grzybni. Stan
trwający już zdecydowanie za długo, nawet jeśli minęła tylko minuta. Równie
dobrze mogły minąć eony, Lumino nie robiło to różnicy. W jego umyśle szalał cyklon rozpaczy, co
chwilę zderzający się z tornadem furii. Niczym narkoman na potwornym głodzie,
tęsknił do swojego najukochańszego narkotyku – bodźców. Nigdy wcześniej nie
zabrakło mu ich choćby na moment, nie przypuszczał nawet, że może istnieć stan,
w którym nie występują. A teraz całym sobą tęsknił do odczuć doświadczanych podczas
wchłaniania cząsteczek wody w swe tkanki, podczas wyciągania grzybni w stronę
światła i formowania z niej nowego owocnika, podczas entuzjastycznego
gestykulowania w stronę przyjaciół... O tak, bardzo tęsknił też za komunikacją,
zarówno tą chemiczną, służącą do porozumiewania z drobnymi mieszkańcami gleby oraz właścicielami korzeni, jak i tą nieco bardziej zaawansowaną, pozwalającą mu od
niedawna (w skali jego długiego życia) wymieniać się myślami z gromadą magicznych
istot, które zwykł traktować jak rodzinę. Teraz był od nich odcięty, tak jak i
zresztą od swojego ciała. Nie czuł nic, nawet najmniejszej strzępki, nawet
owocniczka, nawet światła promyczka. Został sam na sam ze swym umysłem. „No
niezły prezent na święta sobie zrobiłem...” – mogłoby się w nim pojawić, gdyby nie był akurat
zajęty swoją burzą.
Ciąg dalszy nastąpi...
(Gdybym wiedziała, że opowiadania świąteczne zamienią się w horrory to zmieniłabym nieco osiągnięcia... xD
OdpowiedzUsuńRety... Będę teraz w napięciu czekać na kolejną część przygód Lumino, żeby dowiedzieć się jak (lub czy w ogóle!) uda mu się wyrwać z tej strasznej apatii.
Bardzo ładnie piszesz, Lumi <3)