"W wielkiej otchłani istnieją bowiem dziwne istoty, a wędrowiec musi bardzo uważać, by nie rozdrażnić bądź nie napotkać tych niewłaściwych."
H.P. Lovecraft - "Dziwny wysoki dom wśród mgieł"
Trzeba było podnieść poprzeczkę.
Po ostatnich wydarzeniach, które spotkały ich stado, Candy zrozumiała to nader dobrze. Czarnoksięska klątwa trufli może i została przezwyciężona, a HOFS po raz kolejny podnosiło się z kolan, ale to nie oznaczało, że niebezpieczeństwo minęło. Choć głupio było się do tego przyznać, swe ostatnie zwycięstwo zawdzięczali... szczęściu. A na tak nieprzewidywalnym sprzymierzeńcu nie można było polegać zbyt często. Zresztą siwa klacz czuła po sobie, że rzeczy nie mają się tak jak dawniej - rana na szyi ledwo się zabliźniła a nawet ostatnia zabawa w podchody okazała się zupełnym fiaskiem. Jak mogła się zapuścić do tego stopnia, żeby mieć problem z odnalezieniem ukrytych przyjaciół? Dawniej najlepszemu szpiegowi w okolicy zajęłoby jej to nie dłużej niż kilkanaście sekund a teraz nie była nawet pewna czy umie jeszcze do tylu policzyć.
Rzeczy nie miały się najlepiej i Candy to rozumiała, dlatego też narzuciła sobie nowy system treningów. Koniec z miodkiem, czas na powrót do korzeni. Może i na co dzień siwka sprawiała wrażenie niespełna rozumu starej ciotki, ale w jej żyłach płynęła krew asasynów i szpiegów. Zazwyczaj stroniła od tej strony swego "Ja", ale kiedy przychodziło do wyboru między bezpieczeństwem przyjaciół a wybudzeniu kilku wspomnień Siwa wiedziała co robić. Tego dnia wstała skoro świt i sprężystym kłusem ruszyła w głąb lasu, na spotkanie starej, dobrze sobie znanej wiedźmy.
* * *
- Powiedz mi, Candy, co wiesz o Otchłani?- Mruknęła zgarbiona staruszka stawiając na drewnianej ławie dzbanek herbaty. Jakimś cudem wiedziała o zbliżającej się klaczy na tyle wcześnie by zdążyć przygotować sobie napar, nim ta pojawiła się nawet na widnokręgu. Siwka zmarszczyła chrapy niezadowolona takim obrotem spraw i podeszła bliżej do biwakującej przy ogrodowym stole wiedźmy. - Takie burmuszenie jest bez sensu, moja droga. Ja widzę przyszłość, Ty reagujesz tylko na to co odbierają Twoje zmysły. Nie powinnaś tego odbierać jako swój błąd.
-O Otchłani wiem tyle, co każdy kto spędził nieco czasu w tych okolicach.- Wtrąciła siwa, chcąc jak najszybciej zmienić temat. Evanna najwyraźniej wiedziała też jaki jest powód jej wizyty, co czyniło wymiany uprzejmości bezsensownymi. Candy zaintrygowało jednak pytanie o Otchłań. Szpetna kobieta wykonała dłonią gest, który miał zachęcić klacz do dalszej opowieści, co też kopytna pospiesznie uczyniła. -Krążą plotki, (ja bym to nazwała bajkami), że jeśli udać się na południowy-zachód przez las, potem przez góry... Za ostatnim szczytem znajduje się Otchłań. Miejsce w którym nasz świat znajduje swój fin, gdzie kończy się zasięg mocy Sosny i w którym mieszkają różne paskudztwa. Jak na moje to tylko kolejna legenda o "krańcu świata". Każda kultura, każe stado jest przekonane, że gdzieś za ich terenami świat się kończy, bo wyobrażenie nieskończoności ich przerasta.
Evanna podrapała się po swojej niezwykle bujnej, zwłaszcza jak na kobietę, brodzie i uśmiechnęła się w sposób nie sprawiający nawet względnego wrażenia sympatyczności. Candy powoli zaczynała żałować pomysłu odwiedzenia wiedźmy w poszukiwaniu rad odnośnie treningu.
-Evanno... Chciałam Cię prosić o jakieś zajęcie. Jeśli przyjdą Ci do głowy jakieś zioła, których potrzebujesz, albo szkodniki, które trzeba wypędzić to daj mi znać, a na razie zostawię Cię żebyś mogła w spokoju wypić swoją herbatę i dumać nad tym co poza zasięgiem nawet Twego wzroku...- Mruknęła po chwili bezowocnego milczenia klacz i zerknęła podejrzliwie na parujący dzbanek. Mimo całego szacunku dla Pani Lasu nie przyszła tutaj dywagować nad najbliższą wielką katastrofą czy kaprysem lokalnego bożka. Wiedźma jednak ani na chwilę nie straciła kontroli nad sytuacją. Westchnęła ociężale i podniosła się z ławy.
-I właśnie Ci je daję, niecierpliwy ośle!- Syknęła kładąc swą szponiastą dłoń na policzku klaczy. -Pójdziesz dla mnie do Otchłani i może to ostudzi Twoją chęć do szukania kłopotów, kiedy ich nie ma.
Candy cisnęła się na chrapy adekwatna odpowiedź odnośnie niedorzeczności tej prośby, jednak stalowe spojrzenie paskudy oraz pazury zaciskające się tuż przy tchawicy powstrzymały ją przez uczynieniem takiej głupoty. Rozmawiała z jedną z najpotężniejszych istot jakie kroczyły po ziemi i lepiej było wykonać to zadanie. Nawet jeśli było tak bzdurne. Nie pozostało nic innego jak tylko posłusznie skinąć łbem.
-Przynieść Ci stamtąd trochę mgły, czy wolisz kwiatki?
Evanna podrapała się po swojej niezwykle bujnej, zwłaszcza jak na kobietę, brodzie i uśmiechnęła się w sposób nie sprawiający nawet względnego wrażenia sympatyczności. Candy powoli zaczynała żałować pomysłu odwiedzenia wiedźmy w poszukiwaniu rad odnośnie treningu.
-Evanno... Chciałam Cię prosić o jakieś zajęcie. Jeśli przyjdą Ci do głowy jakieś zioła, których potrzebujesz, albo szkodniki, które trzeba wypędzić to daj mi znać, a na razie zostawię Cię żebyś mogła w spokoju wypić swoją herbatę i dumać nad tym co poza zasięgiem nawet Twego wzroku...- Mruknęła po chwili bezowocnego milczenia klacz i zerknęła podejrzliwie na parujący dzbanek. Mimo całego szacunku dla Pani Lasu nie przyszła tutaj dywagować nad najbliższą wielką katastrofą czy kaprysem lokalnego bożka. Wiedźma jednak ani na chwilę nie straciła kontroli nad sytuacją. Westchnęła ociężale i podniosła się z ławy.
-I właśnie Ci je daję, niecierpliwy ośle!- Syknęła kładąc swą szponiastą dłoń na policzku klaczy. -Pójdziesz dla mnie do Otchłani i może to ostudzi Twoją chęć do szukania kłopotów, kiedy ich nie ma.
Candy cisnęła się na chrapy adekwatna odpowiedź odnośnie niedorzeczności tej prośby, jednak stalowe spojrzenie paskudy oraz pazury zaciskające się tuż przy tchawicy powstrzymały ją przez uczynieniem takiej głupoty. Rozmawiała z jedną z najpotężniejszych istot jakie kroczyły po ziemi i lepiej było wykonać to zadanie. Nawet jeśli było tak bzdurne. Nie pozostało nic innego jak tylko posłusznie skinąć łbem.
-Przynieść Ci stamtąd trochę mgły, czy wolisz kwiatki?
* * *
Siwa klacz, dysząc ciężko zatrzymała się na skalnej półce. Jej spojrzenie powędrowało w dół, ku zostawianemu w tyle sosnowemu lasowi i spokojnej tafli olbrzymiego jeziora którego kształt przypominał otwartą paszczę smoka. Patrząc z urwiska na rozległą równinę, którą przyszło jej nazywać domem zaczęła się zastanawiać czy aby na pewno zadanie wyznaczone jej przez Evannę było aż tak bezsensowne. Tereny stada były doprawdy piękne i patrząc na nie z tej perspektywy można było to w pełni docenić. Odbiór idyllicznego widoku psuło nieco wspomnienie paskudnego syku wiedźmy, rozwścieczonej docinkiem Candy. Klacz rozumiała już nader dobre, że zapuściła się nie tylko pod kątem fizycznym.
Zagubiona we własnych myślach, krążących w okół Leśnych Dusz i tego, jak mogła odpowiednio zadbać o stado Candy zaczęła wspinać się dalej. Kopyta ostrożnie dotykały ziemi, która pełna była zdradliwych kamieni, gotowych zachwiać równowagą klaczy i posłać ją prosto w przepaść. Nie bez powodu Iglaste Szczyty stanowiły granicę terenów HOFS. Strome góry, niczym wbite w ziemię przez rozwścieczonych olbrzymów igły, stanowiły prawie niemożliwą do przebycia ścieżkę. Wysiłek działał zbawiennie na rozszalały umysł i Candy żmudnym krokiem brnęła dalej i wyżej w nieznane sobie do tej pory strony.
Mgła stawała się gęstsza z każdym przebytym urwiskiem. Po wdrapaniu się na ostatnią przebytą przełęcz, klaczy zdawało się, że mgła dosięga już jej kopyt i niedługo nawet ze szczytów Iglic nie będzie w stanie przewidzieć w jakim kierunku właściwie zmierza. Zbierająca się na jej skórze wilgoć przyprawiała Candy o gęsią skórkę i klacz musiała przyznać sama sobie, że wszystkie te bajki o mantykorach i wywernach, a nawet sama Otchłań zaczynały w jej głowie mieć co raz więcej sensu.
Jak do tej pory klacz nie natknęła się jednak na nic i to właśnie ta pustka osaczająca klacz z każdej strony najbardziej poruszała jej i tak nadpobudliwą wyobraźnię. Candy węszyła, z uwagą badała każdy kolczasty krzak spotkany na drodze, każdą szczelinę, która mogłaby stanowić kryjówkę dla jakiejś mniejszej istoty, jednak nie znalazła żadnego śladu życia. Dokąd by nie zawędrować wzrokiem znaleźć można było jedynie skały i klacz, której grzywa i ogon łączyły ją w jedną, paskudną całość z bulgoczącą mgłą.
I wtedy Candy dostrzegła odległy blask. Błękitny ognik, majaczący poprzez mgłę. Jej ospały umysł, wykończony jednostajną tułaczką, nagle się rozbudził i Candy ruszyła znacznie rączym stępem w stronę gdzie dostrzegła to iluzoryczne światło. Potykając się o rozrzucone po ścieżce kamienie klacz znalazła się przy wejściu do olbrzymiej groty. Przez te wszystkie dni była to pierwsza jaskinia jaką napotkała siwa, co wywołało w klaczy pewien niepokój. Zatrzymała się u wejścia i zaczęła obwąchwać pokaźne głazy, które momentalnie obudziły w klaczy myśli o olbrzymach i smokach, które wyrzuciły na zewnątrz skalnego kompleksu zalegające w środku pogrzeliska.
Być może przyczyniła się do tego gęsta mgła, jednak klacz nie pochwyciła z głazów żadnej woni. Wszystko wskazywało na to, że Candy nie towarzyszy nic poza tą samą pustką, która prowadziła ją przez ostatnie cztery dni. I wtedy w głębi jaskini znów mignęło błękitne światło.
Nie pozostało jej nic innego jak zagłębić się w nieznane. Po przestąpieniu kilku pierwszych kroków w ciemnościach, Candy z radością odkryła, że mgła nie sięga do wnętrza jaskini. Ostrożnym krokiem klacz posuwała się wgłąd kompleksu korytarzy, kierując się za miarowym, błękitnym pulsowaniem. Nie minęło długo a jej kopyta zamiast kamieni napotkały coś miękkiego, co ugieło się pod jej ciężarem i otoczyło jej nogi chłodem. Klacz cofnęła się o krok i zawęszyła. Po raz pierwszy poczuła od wielu dni poczuła nowy zapach, który swą intensywnością przyprawił ją o zawrót głowy. Wyjątkowo leśny, przywodzący na myśl jesień, był to zapach grzybów.
Lumino.
Teraz błękitny blask nabrał sensu. Candy uświadomiła sobie, że musiała zdeptać stare, zapomniane owocniki swego przyjaciela i z nową siłą ruszyła głębiej w jaskinię. Najwyraźniej zatoczyła jakieś dziwne koło przez góry i zbliżała się jakąś zapomnianą drogą z powrotem w kierunku stada. Już niedaleko, już lada chwila ujrzy swego fluorescensyjnego przyjaciela! Błekitny blask stawał się co raz intensywniejszy. Klacz pokonała ostatni zakręt i jej serce przez moment zgubiło swój rytm.
Tu-tud.
Tu-tud.
Tu-tud.
Przyspieszający puls klaczy zaczął rozprowadzać po ciele adrenalinę. Jednak nawet ten hormon, który miał ułatwiać walkę nie był w stanie przygotować klaczy na to co zobaczyła przed sobą. Powietrze znów stało się gęste, tym razem jednak od zarodników. Cała powierzchnia olbrzymiej sali w której się znalazła była bowiem obrośnięta grzybim paskudztwem, którego bulwowaty kształt klacz znała aż nader dobrze.
-Nie...- Wydusiła z siebie Candy, której oczy zaszkliły się od łez.
Komnatę porastały trufle. Olbrzymie bulwy, rozwijały się w tych wilgotnych ciemnościach wyjątkowo dobrze. Przerażona klacz ostrożnie ruszyła dalej, stawiając kopyta pomiędzy zarodnikami kierowała się w stronę olbrzymiej spory, która zajmowała środek sali. To właśnie ona pulsowała powolnie błękitnym światłem, przywodząc na myśl olbrzymie jajo, które lada moment miało się wykluć.
Oblana zimnym potem Candy podeszła bliżej i wciągnęła w nozdrza zapach spory. Musiała mieć pewność... Musiała wiedzieć czy to również jest teufelowoska trufla. I wtedy coś poruszyło się wewnątrz spory, jakaś wężowata istota prześlizgnęła się w koło jaja, wijąc się i szamocząc wewnątrz grzybiej pułapki aż jej głowa znalazła się na równi z głową klaczy.
Wyłupiaste, czerwone oko łypnęło wszystkimi swymi trybikami na klacz. Dopiero teraz stało się jasnym, że uwięzione wewnątrz trufli paskudztwo było jakimś niezrozumiałym i ożywionym mechanizmem, którego postura zmroziła krew w żyłach Candy. W umyśle klaczy pojawiło się nagle tysiąc wspomnień, tak intensywnych jakby działy się tu i teraz. A wśród nich jedno imię...
Bóg Kowadeł.
Chwilę później klacz z łoskotem upadła na ziemię. Podczas gdy jej ciało trzęsło się w epileptycznym ataku komnatę wypełnił złowrogi śmiech.
Spora pękła. Było za późno.
Zagubiona we własnych myślach, krążących w okół Leśnych Dusz i tego, jak mogła odpowiednio zadbać o stado Candy zaczęła wspinać się dalej. Kopyta ostrożnie dotykały ziemi, która pełna była zdradliwych kamieni, gotowych zachwiać równowagą klaczy i posłać ją prosto w przepaść. Nie bez powodu Iglaste Szczyty stanowiły granicę terenów HOFS. Strome góry, niczym wbite w ziemię przez rozwścieczonych olbrzymów igły, stanowiły prawie niemożliwą do przebycia ścieżkę. Wysiłek działał zbawiennie na rozszalały umysł i Candy żmudnym krokiem brnęła dalej i wyżej w nieznane sobie do tej pory strony.
* * *
Kolejne cztery dni minęły jak we śnie. Teraz już każdy krok wymagał pełnego skupienia i uwagi sprawiając, że siwa klacz kompletnie zatraciła się w podróży. Sporadycznie, w momentach kiedy nogi bolały zbyt mocno by iść dalej Candy pozwalała sobie na krótki odpoczynek i przypominała sobie czemu właściwie przebywa tą trasę. Wtedy też próbowała przypomnieć sobie które szczyty pokonała by dostać się do miejsca w którym znajdowała się teraz. Wydawało jej się, że jest pewna... Jednak stojąc w wąskich przesmykach wśród skał, które blokowały promienie słońca i zatopiona w gęstej mgle nie wiedziała na ile może ufać swej pamięci.Mgła stawała się gęstsza z każdym przebytym urwiskiem. Po wdrapaniu się na ostatnią przebytą przełęcz, klaczy zdawało się, że mgła dosięga już jej kopyt i niedługo nawet ze szczytów Iglic nie będzie w stanie przewidzieć w jakim kierunku właściwie zmierza. Zbierająca się na jej skórze wilgoć przyprawiała Candy o gęsią skórkę i klacz musiała przyznać sama sobie, że wszystkie te bajki o mantykorach i wywernach, a nawet sama Otchłań zaczynały w jej głowie mieć co raz więcej sensu.
Jak do tej pory klacz nie natknęła się jednak na nic i to właśnie ta pustka osaczająca klacz z każdej strony najbardziej poruszała jej i tak nadpobudliwą wyobraźnię. Candy węszyła, z uwagą badała każdy kolczasty krzak spotkany na drodze, każdą szczelinę, która mogłaby stanowić kryjówkę dla jakiejś mniejszej istoty, jednak nie znalazła żadnego śladu życia. Dokąd by nie zawędrować wzrokiem znaleźć można było jedynie skały i klacz, której grzywa i ogon łączyły ją w jedną, paskudną całość z bulgoczącą mgłą.
I wtedy Candy dostrzegła odległy blask. Błękitny ognik, majaczący poprzez mgłę. Jej ospały umysł, wykończony jednostajną tułaczką, nagle się rozbudził i Candy ruszyła znacznie rączym stępem w stronę gdzie dostrzegła to iluzoryczne światło. Potykając się o rozrzucone po ścieżce kamienie klacz znalazła się przy wejściu do olbrzymiej groty. Przez te wszystkie dni była to pierwsza jaskinia jaką napotkała siwa, co wywołało w klaczy pewien niepokój. Zatrzymała się u wejścia i zaczęła obwąchwać pokaźne głazy, które momentalnie obudziły w klaczy myśli o olbrzymach i smokach, które wyrzuciły na zewnątrz skalnego kompleksu zalegające w środku pogrzeliska.
Być może przyczyniła się do tego gęsta mgła, jednak klacz nie pochwyciła z głazów żadnej woni. Wszystko wskazywało na to, że Candy nie towarzyszy nic poza tą samą pustką, która prowadziła ją przez ostatnie cztery dni. I wtedy w głębi jaskini znów mignęło błękitne światło.
Nie pozostało jej nic innego jak zagłębić się w nieznane. Po przestąpieniu kilku pierwszych kroków w ciemnościach, Candy z radością odkryła, że mgła nie sięga do wnętrza jaskini. Ostrożnym krokiem klacz posuwała się wgłąd kompleksu korytarzy, kierując się za miarowym, błękitnym pulsowaniem. Nie minęło długo a jej kopyta zamiast kamieni napotkały coś miękkiego, co ugieło się pod jej ciężarem i otoczyło jej nogi chłodem. Klacz cofnęła się o krok i zawęszyła. Po raz pierwszy poczuła od wielu dni poczuła nowy zapach, który swą intensywnością przyprawił ją o zawrót głowy. Wyjątkowo leśny, przywodzący na myśl jesień, był to zapach grzybów.
Lumino.
Teraz błękitny blask nabrał sensu. Candy uświadomiła sobie, że musiała zdeptać stare, zapomniane owocniki swego przyjaciela i z nową siłą ruszyła głębiej w jaskinię. Najwyraźniej zatoczyła jakieś dziwne koło przez góry i zbliżała się jakąś zapomnianą drogą z powrotem w kierunku stada. Już niedaleko, już lada chwila ujrzy swego fluorescensyjnego przyjaciela! Błekitny blask stawał się co raz intensywniejszy. Klacz pokonała ostatni zakręt i jej serce przez moment zgubiło swój rytm.
Tu-tud.
Tu-tud.
Tu-tud.
Przyspieszający puls klaczy zaczął rozprowadzać po ciele adrenalinę. Jednak nawet ten hormon, który miał ułatwiać walkę nie był w stanie przygotować klaczy na to co zobaczyła przed sobą. Powietrze znów stało się gęste, tym razem jednak od zarodników. Cała powierzchnia olbrzymiej sali w której się znalazła była bowiem obrośnięta grzybim paskudztwem, którego bulwowaty kształt klacz znała aż nader dobrze.
-Nie...- Wydusiła z siebie Candy, której oczy zaszkliły się od łez.
Komnatę porastały trufle. Olbrzymie bulwy, rozwijały się w tych wilgotnych ciemnościach wyjątkowo dobrze. Przerażona klacz ostrożnie ruszyła dalej, stawiając kopyta pomiędzy zarodnikami kierowała się w stronę olbrzymiej spory, która zajmowała środek sali. To właśnie ona pulsowała powolnie błękitnym światłem, przywodząc na myśl olbrzymie jajo, które lada moment miało się wykluć.
Oblana zimnym potem Candy podeszła bliżej i wciągnęła w nozdrza zapach spory. Musiała mieć pewność... Musiała wiedzieć czy to również jest teufelowoska trufla. I wtedy coś poruszyło się wewnątrz spory, jakaś wężowata istota prześlizgnęła się w koło jaja, wijąc się i szamocząc wewnątrz grzybiej pułapki aż jej głowa znalazła się na równi z głową klaczy.
Wyłupiaste, czerwone oko łypnęło wszystkimi swymi trybikami na klacz. Dopiero teraz stało się jasnym, że uwięzione wewnątrz trufli paskudztwo było jakimś niezrozumiałym i ożywionym mechanizmem, którego postura zmroziła krew w żyłach Candy. W umyśle klaczy pojawiło się nagle tysiąc wspomnień, tak intensywnych jakby działy się tu i teraz. A wśród nich jedno imię...
Bóg Kowadeł.
Chwilę później klacz z łoskotem upadła na ziemię. Podczas gdy jej ciało trzęsło się w epileptycznym ataku komnatę wypełnił złowrogi śmiech.
Spora pękła. Było za późno.
Z niecierpliwością i przerażeniem czekam na kolejną część! :o
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy >:D
Usuń