Matkoboskatogrzybiarz! Prawdziwy
grzybiarz!
Panika Scyci sięgnęła już Szczytu ostatecznego, gdy wilczyca na swoje drodze spotkała prawdziwego człowieka z wiklinowym koszyczkiem na braci Lumino.
W pierwszej chwili ruda zamarła w bezruchu, zupełnie tak samo jak dwunożny, który nigdy wcześniej w swym życiu na swoje drodze nie spotkał prawdziwego wilka, i który na dodatek żył przekonaniem, że wilki są złe i z całą pewnością połykają przedstawicieli jego gatunku w całości.
W następnej chwili mężczyzna krzyknął z przerażeniem i zaczął wymachiwać swoim pustym (bo przecież była cholerna wiosna i w lesie nie było absolutnie żadnych grzybów poza Lumino rzecz jasna), wiklinowym koszyczkiem, jakby chcąc się w ten sposób bronić przed złym wilkiem. Przy okazji wyglądał na jakiegoś chorego psychicznie psychopatę i w kolejnej sekundzie zaczął biec w stronę wilka z mordem widocznym w oczach.
Scytthe nie musiała patrzeć dwa razy. Niemal natychmiast zrobiła półpiruet na zadzie i puściła się szalonym biegiem w stronę przeciwną, oczywiście w celu ratowania swojego cennego życia.
Była niestety dość daleko od Polanki, Stefana i reszty HoFSowiczów, więc musiała sobie radzić zupełnie sama.
Na jej nieszczęście człowiek biegł niesamowicie szybko, jakby był zawodowym sprinterem. Ale Scycia była szybsza. O wiele szybsza. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Nie rozumiała dlaczego grzybiarz ją goni i dlaczego w ogóle był w lesie. Na ich terenach ludzie byli rzadkością. Wilczyca w swoim życiu widziała tylko kilku, ale za każdym razem przekonywali ją, że nie warto nawiązywać z nimi jakichkolwiek kontaktów. Ludzie byli okropni i każde stworzenie w lesie doskonale to wiedziało.
Biegła przed siebie, a okoliczne drzewa zaczęły jej się rozmazywać. Za nią tworzył się ogon z gęstego kurzu, który wydobywał się spod jej łap, które z niesamowitą siłą odpychały ją od suchej ziemi. Kierował nią instynkt.
Nie oglądała się za siebie, nie mogła pozwolić sobie na stratę cennych sekund, przecież dwunożni mają swoje przebiegłe sposoby na to, aby przyspieszać i wcale się nie męczyć.
Biegła już tak dość długo, chcąc znaleźć się jak najdalej od szalonego grzybiarza. Musiała też jakoś wyprowadzić go z ich terenów. Kto wie co by zrobił, gdyby znalazł Stefana, albo resztę jej stada? Musiała ich chronić. Dlatego biegła tak daleko i tak długo, jak tylko pozwoliły jej łapy.
W ten oto sposób samica dotarła do skraju lasu. Nigdy nie była w tej części ich zielonego świata, bo za bardzo pachniało tam człowiekiem. Tym razem jednak musiała, pokazała mu drogę do jego świata. Ich miał zostawić w spokoju.
Znalazła się jednak w pułapce. Skrajem lasu bowiem okazała się droga. Droga krajowa nr 15 pod Toruniem…
Scycia rozejrzała się dookoła, zatrzymała z piskiem łap i głośno przełknęła ślinę. Obejrzała się za siebie. Nie było tam człowieka, ale doskonale znała ich sztuczki (a przynajmniej słyszała z opowieści innych, bo przecież nie zadawała się z ludźmi). Musiała być ostrożna, mógł czaić się gdzieś za krzakami.
Przez drogę jak na złość przejeżdżało mnóstwo samochodów (które Scy widziała pierwszy raz w życiu) i to z dużą prędkością. Był w końcu środek dnia, a droga prowadziła do miasta.
Musiała podjąć jakąś decyzję i to szybko. Z jednej strony za sobą miała potwora z koszem wiklinowym, a przed sobą czterokołowe, większe i szybsze potwory. Była w potrzasku, a czas ją naglił jak cholera.
Zauważyła jednak, że te dziwne istoty na drodze poruszały się tylko po jednej linii. Nie skręcały w las i to mocno ją zdziwiło. Działało to jednak na jej korzyść.
Zakradła się więc do głębokiego rowu i przywarła do ziemi, bo nadal bała się, że gdy ją zobaczą, może zechcą jednak zmienić kierunek swojego poruszania się.
Serce biło jej jak szalone. Oddech był niespokojny. To był w końcu długi i szybki bieg, nawet z jej doskonałą kondycją fizyczną ciężko jej było uspokoić swoje ciało. Mięśnie ciągle drżały, gotowe do nagłej podjęciem dalszej pracy.
Musiała coś zrobić i to szybko. Podjąć jakąś decyzję…
Wtem coś za nią zaszeleściło w krzakach, a tuż przed nią pojawiła się luka na drodze. Niewiele myśląc Scy skoczyła przed siebie i wbiegła na jezdnię. Pod swoimi łapami poczuła ciepły, twardy asfalt. Uczucie było do tego stopnia nienaturalne, że lekko ją sparaliżowało. Do tego dochodził ten ostry, nieprzyjemny zapach spalenizny pochodzący od czterokołowych…
Zwolniła kroku, spojrzała na nadjeżdżające w jej stronę straszne potwory, skuliła ogon i z przerażeniem w oczach czmychnęła na drugą stronę, pokonując kolejny rów. Udało jej się nie wpaść pod żaden samochód, chociaż jeden z nich musiał mocno zwolnić.
Wskoczyła w las i tyle ją było widać, ale w dokładnie tym samym czasie dwie osoby jadące srebrną skodą z naprzeciwka dostrzegły jej rudawy ogonek i przeżyły jedną z najpiękniejszych chwil ich życia. Z wrażenia musiały aż zatrzymać samochód na pobliskiej zatoczce. Jedna z nich się popłakała. Ta, która na szyi miała dokładnie taki sam naszyjnik z księżycem, co wilk który właśnie przebiegł przez ulicę…
Tymczasem Scycia obejrzała się za siebie i odetchnęła z ulgą. Jakoś udało jej się pokonać wszystkie potwory i uszła z tego zupełnie cało. Czuła, że odwiodła grzybiarza od terenów HoFS, ale teraz miała przed sobą równie trudne zadanie. Musiała jakoś wrócić do domu, a wszędzie dookoła śmierdziało ludźmi.
Skrzywiła się, postanowiła chwilę odpocząć i obmyślić plan powrotu do domu…
Panika Scyci sięgnęła już Szczytu ostatecznego, gdy wilczyca na swoje drodze spotkała prawdziwego człowieka z wiklinowym koszyczkiem na braci Lumino.
W pierwszej chwili ruda zamarła w bezruchu, zupełnie tak samo jak dwunożny, który nigdy wcześniej w swym życiu na swoje drodze nie spotkał prawdziwego wilka, i który na dodatek żył przekonaniem, że wilki są złe i z całą pewnością połykają przedstawicieli jego gatunku w całości.
W następnej chwili mężczyzna krzyknął z przerażeniem i zaczął wymachiwać swoim pustym (bo przecież była cholerna wiosna i w lesie nie było absolutnie żadnych grzybów poza Lumino rzecz jasna), wiklinowym koszyczkiem, jakby chcąc się w ten sposób bronić przed złym wilkiem. Przy okazji wyglądał na jakiegoś chorego psychicznie psychopatę i w kolejnej sekundzie zaczął biec w stronę wilka z mordem widocznym w oczach.
Scytthe nie musiała patrzeć dwa razy. Niemal natychmiast zrobiła półpiruet na zadzie i puściła się szalonym biegiem w stronę przeciwną, oczywiście w celu ratowania swojego cennego życia.
Była niestety dość daleko od Polanki, Stefana i reszty HoFSowiczów, więc musiała sobie radzić zupełnie sama.
Na jej nieszczęście człowiek biegł niesamowicie szybko, jakby był zawodowym sprinterem. Ale Scycia była szybsza. O wiele szybsza. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Nie rozumiała dlaczego grzybiarz ją goni i dlaczego w ogóle był w lesie. Na ich terenach ludzie byli rzadkością. Wilczyca w swoim życiu widziała tylko kilku, ale za każdym razem przekonywali ją, że nie warto nawiązywać z nimi jakichkolwiek kontaktów. Ludzie byli okropni i każde stworzenie w lesie doskonale to wiedziało.
Biegła przed siebie, a okoliczne drzewa zaczęły jej się rozmazywać. Za nią tworzył się ogon z gęstego kurzu, który wydobywał się spod jej łap, które z niesamowitą siłą odpychały ją od suchej ziemi. Kierował nią instynkt.
Nie oglądała się za siebie, nie mogła pozwolić sobie na stratę cennych sekund, przecież dwunożni mają swoje przebiegłe sposoby na to, aby przyspieszać i wcale się nie męczyć.
Biegła już tak dość długo, chcąc znaleźć się jak najdalej od szalonego grzybiarza. Musiała też jakoś wyprowadzić go z ich terenów. Kto wie co by zrobił, gdyby znalazł Stefana, albo resztę jej stada? Musiała ich chronić. Dlatego biegła tak daleko i tak długo, jak tylko pozwoliły jej łapy.
W ten oto sposób samica dotarła do skraju lasu. Nigdy nie była w tej części ich zielonego świata, bo za bardzo pachniało tam człowiekiem. Tym razem jednak musiała, pokazała mu drogę do jego świata. Ich miał zostawić w spokoju.
Znalazła się jednak w pułapce. Skrajem lasu bowiem okazała się droga. Droga krajowa nr 15 pod Toruniem…
Scycia rozejrzała się dookoła, zatrzymała z piskiem łap i głośno przełknęła ślinę. Obejrzała się za siebie. Nie było tam człowieka, ale doskonale znała ich sztuczki (a przynajmniej słyszała z opowieści innych, bo przecież nie zadawała się z ludźmi). Musiała być ostrożna, mógł czaić się gdzieś za krzakami.
Przez drogę jak na złość przejeżdżało mnóstwo samochodów (które Scy widziała pierwszy raz w życiu) i to z dużą prędkością. Był w końcu środek dnia, a droga prowadziła do miasta.
Musiała podjąć jakąś decyzję i to szybko. Z jednej strony za sobą miała potwora z koszem wiklinowym, a przed sobą czterokołowe, większe i szybsze potwory. Była w potrzasku, a czas ją naglił jak cholera.
Zauważyła jednak, że te dziwne istoty na drodze poruszały się tylko po jednej linii. Nie skręcały w las i to mocno ją zdziwiło. Działało to jednak na jej korzyść.
Zakradła się więc do głębokiego rowu i przywarła do ziemi, bo nadal bała się, że gdy ją zobaczą, może zechcą jednak zmienić kierunek swojego poruszania się.
Serce biło jej jak szalone. Oddech był niespokojny. To był w końcu długi i szybki bieg, nawet z jej doskonałą kondycją fizyczną ciężko jej było uspokoić swoje ciało. Mięśnie ciągle drżały, gotowe do nagłej podjęciem dalszej pracy.
Musiała coś zrobić i to szybko. Podjąć jakąś decyzję…
Wtem coś za nią zaszeleściło w krzakach, a tuż przed nią pojawiła się luka na drodze. Niewiele myśląc Scy skoczyła przed siebie i wbiegła na jezdnię. Pod swoimi łapami poczuła ciepły, twardy asfalt. Uczucie było do tego stopnia nienaturalne, że lekko ją sparaliżowało. Do tego dochodził ten ostry, nieprzyjemny zapach spalenizny pochodzący od czterokołowych…
Zwolniła kroku, spojrzała na nadjeżdżające w jej stronę straszne potwory, skuliła ogon i z przerażeniem w oczach czmychnęła na drugą stronę, pokonując kolejny rów. Udało jej się nie wpaść pod żaden samochód, chociaż jeden z nich musiał mocno zwolnić.
Wskoczyła w las i tyle ją było widać, ale w dokładnie tym samym czasie dwie osoby jadące srebrną skodą z naprzeciwka dostrzegły jej rudawy ogonek i przeżyły jedną z najpiękniejszych chwil ich życia. Z wrażenia musiały aż zatrzymać samochód na pobliskiej zatoczce. Jedna z nich się popłakała. Ta, która na szyi miała dokładnie taki sam naszyjnik z księżycem, co wilk który właśnie przebiegł przez ulicę…
Tymczasem Scycia obejrzała się za siebie i odetchnęła z ulgą. Jakoś udało jej się pokonać wszystkie potwory i uszła z tego zupełnie cało. Czuła, że odwiodła grzybiarza od terenów HoFS, ale teraz miała przed sobą równie trudne zadanie. Musiała jakoś wrócić do domu, a wszędzie dookoła śmierdziało ludźmi.
Skrzywiła się, postanowiła chwilę odpocząć i obmyślić plan powrotu do domu…
***
Kolejne "opowiadanie", które powstało na zupełnym spontanie. Przepraszam za błędy i pozdrawiam Stefana!
PS - historia wydarzyła się naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz