... czyli o tym jak Scycia po raz kolejny przypomniała nam co jest w życiu najważniejsze.
Pewnej listopadowej nocy znudzony Stefan uznał, że ma dość. Dość nudy, dość samotności. Pogoda była okropna, było cholernie zimno, wiał silny wiatr, a z gęstych chmur padał nieprzyjemnie chłodny deszczyk. O ciemności szkoda wspominać. Sosna postanowił, że urządzi halołinowy bal, więc przebrał się szybko za Bijącą Wierzbę z Harry’ego Pottera i święcie przekonany, że nikt go nie pozna, zaczął wczuwać się w swoją rolę, bo przecież musiał być stuprocentową wierzbą, zanim zaprosi wszystkie żywe stworzenia do świętowania tego irlandzkiego święta. Powyginał śmiesznie swoje gałęzie i zakołysał się na wietrze, nucąc pod nosem jakąś przerażającą melodię.
Po kilkunastu minutach wygibasów uznał, że jest już gotów na zaproszenie gości. Wysłał więc autorce nieznaną metodą zaproszenie do wszystkich stałych bywalców Polanki (jak i do tych, którzy o Polance zapomnieli), dopisał na samym końcu drobnym maczkiem „wymagane przebranie halołinowe i żeby mi było straszne!” i zadowolony z siebie przestał się gibać, żeby tabliczka na jego korze się czasami nie poluzowała. Trufli już nie było, ale tabliczka miała przecież zostać. Na zawsze.
Tymczasem Scycia nie zamierzając moknąć na deszczu schowała się w jednej z jaskiń i tylko końcówka jej pyska wystawała z ciemności. Wilczyca nie chciała się udusić w miejscu bez jakiegokolwiek światła (nie pytajcie), więc niestety jej mokry nos przymusowo stał się jeszcze bardziej mokry. W pewnej chwili jednak dostała wiadomość od Stefana i podekscytowana do granic możliwości czym prędzej wyskoczyła z ukrycia i energicznie pokłusowała w stronę swojego drewnianego wózka. W nim znalazła strój nietoperza, doczepiła sobie sztuczne kły na swoje kły prawdziwe i zadowolona z siebie w ciemnym przebraniu Gacka ruszyła przed siebie, za sobą ciągnąc drewniany wózek z ciastem marchewkowym, światełkami na magię i obowiązkowo, z butelką Szampana.
Droga przez las była długa, ale kiedy w końcu znalazła się na skraju Polanki, Scycia uśmiechnęła się szeroko na widok przebranego Stefana i pomachała mu łapką już z daleka. Znów była w domu.* Przyniosłam ciasto i Szampana! * Oznajmiła zamiast powitania, rozwiesiła na wszystkie inne drzewa i krzaki światełka, które świeciły magią, no bo nie prądem i zatrzymała swój wózek tuż przy korzeniach Sosny* Niezłe przebranie, prawie cię nie poznałam! Mam nadzieję, że nie oberwę z gałęzi przez łeb, w końcu mamy się bawić, a nie wzajemnie reanimować* Dodała jeszcze i usadowiła swój rudy zadek tuż przy swoim dobytku życia. Pyskiem poprawiła jeszcze swoją ciemną pelerynę z skrzydłami nietoperza i wlepiła błękitne spojrzenie w miejsce, z którego przybyła.
Bal miał się dopiero rozpocząć, ale żeby w ogóle się odbył musiało przyjść więcej HoFsowiczów. Czekała tak i czekała, aż Stefan z nudy zaczął nucić muzykę z Harry’ego Pottera. Skubaniec naprawdę wczuł się w swoją rolę, a Polanka oświetlona magicznymi światełkami była po prostu piękna. Brakowało co prawda upiornych dekoracji, ale Scycia nie miała czasu na takie cudowanie, więc liczyła na to, że ktoś inny pomyśli o jakichś straszydłach.
Herrin Puszkin nigdy chyba nie nauczyła się, że z losem lepiej nie igrać.... W owym czasie przekonała się już, że szpiegowanie innych stad już dawno wyszło z mody i nie ma co marnować nosa na zwiedzanie Stada Strażników. Dlatego też z lekkimi obsuwami czasowymi wracała na Polankę Hofsową z małymi postojami na zwiedzanie co lepszych pasiek i uzależniając się nieświadomie co raz bardziej od mjodku.
Wycierała właśnie swoje bielutkie wargi z resztek złotego napoju, kiedy uderzył ją w nos papierowy samolot. Origami wleciało prosto do jej dziurki do nosa, zgrabnie wzięło zakręt w pustych przestrzeniach jej czaszki i lekko oszołomione wyleciało na zewnątrz zatrzymując się przed Puszkinem. Oboje spojrzeli na siebie zdumieni a nad ich głowami pojawiły się dwuwymiarowe minki 9.
-Tego się nie spodziewałam...- Mruknęła Candy iście Sherlockowym tonem i delikatnie rozwinęła zębami papier.
Po odczytaniu wiadomości zrozumiała w mik jak wielki błąd popełniła wybierając okrężną drogę powrotną do domu.
Nie marnując ani chwili ruszyła w kopyta w kierunku domu.
Naturalnie nie zapomniała o przypisie na samym dole zaproszenia. Wiedziała tylko, że jeśli ma zdobyć kostium to musi jeszcze na chwilę wpaść do wiedźmy Evanny i odebrać od niej pewien dawno powierzony wiedźmie artefakt. Artefakt, który w tej chwili miał być idealnym przebraniem!
I tak oto jakieś .... No trochę po Scyci rozległ się dźwięk upiornych kopyt, które powoli, bardzo powoli weszły na polankę dźwigając na sobie najprawdziwszą skórę Boga Kowadeł. Candy zdobyła ową wylinkę wieki wcześniej, po jednej z zażartych bitew między nią a potworem z Otchłani i przekazała ją Evannie na przechowanie. W tej sytuacji nie mogła wymyślić jednak nic straszniejszego.
Tak więc czteronożne kowadło z uśmiechem na pysku podczłapało do przyjaźnie wyglądającego Gacka i z zacieszem małego dzieciaka mruknęło "BUUU" do ucha przebierańca.
-Scyciu! Stefanie! Jak dobrze was widzieć! Jak wspaniale wyglądacie! Tylko... - Tu zrobiła krótką, nieco skonfundowaną pauzę. -Nie powinnaś wisieć głową w dół na jednej ze Stefanowych gałęzi?
Scycia już miała radośnie Puszkina powitać swoim wcześniej starannie wyuczonym trick or treat, ale Siwa uprzedzila ją swoim pytaniem o zwisanie z stefańskiej gałęzi do góry nogami.Wilczyca zrobiła minkę 0 i spojrzała na nowoprzybyłą z niedowierzaniem wymalowanym na rudym pysku. - Ale... On jest przecież wierzbą bijącą! Jeśli zbliżę się do jego gałęzi to pewnie oberwę. Chyba tego nie chcesz, prawd... - nie dokończyła, bo dopiero wtedy zobaczyła, że na Candy jest skóra boga kowadeł. Przez chwilę Scycia przyglądała się przyjaciółce w milczeniu, żeby po chwili w końcu zebrać słowa i z głupim uśmiechem wypalić "niezłe przebranie!". Ruda podstawiła pod nos Siwej kieliszek i nalała jej Szampana, oczywiście nalewając po chwili także i sobie. - Masz może ochotę na ciasto marchewkowe? Reszty co prawda jeszcze nie ma, ale nie wiem jak ty... Ale ja jestem strasznie głodna, a możemy trochę poczekać...
-Jaka wierzba?- Zagadnęła Puszka uprzejmie, nie bardzo rozumiejąc co też Scycia miała na myśli, bo w jej rzeczywistości nie było Pottera. -O też masz takie minki! Wiesz może skąd się to wzięło?- Rzuciła dla rozluźnienia tematu i wskazując minkę 0 nad głową Scy. Wyszczerzyła się przy tym radośnie a nad jej głową pojawił się szeroki, dwuwymiarowy uśmiech. -Dzięki! Twoje też jest super. Wiesz... Jeśli jesteś głodna, to ponoć mam krew słodką jak cukierek!- Wyszeptała konspiracyjnie do ucha Scyci. -Ciasto brzmi jak dobry plan!- pokiwała głowa siwa klacz i podskoczyła do wózeczka, żeby ukroić dwa kawałki ciasta. Zgarnęła jeden na talerzyk i podsunęła go Scyci a drugi pochłonęła jednym gryzem. -Pychotka!- Mruknęła oblizując się i zetknęła na kieliszek Szampana. No... To stanowiło dla końskiego pyska większy problem... -Eh? To może jak czekamy na innych to zrobimy jakieś dekoracje na szybko? Trochę pajęczyn... Jakaś dynia?
- Wierzba Bijąca. Nawala z gałęzi z całej siły w co tylko się da. Co ty, Pottera nie czytałaś? - wyjaśniła i jednocześnie zapytała podejrzliwie, nie chcąc w ogóle dopuścić do siebie takiej myśli, że ktoś może nie znać HP. Po chwili jednak Siwa zapytała o minki, więc Scycia spojrzała w górę aż ją oczy zabolały i pokiwała łbem twierdząco. - Tak, mam je już jakiś czas, ale nie wiem skąd się wzięło. - stwierdziła i podrapała się łapą za uchem, a ciemna peleryna zatrzepotała przerażająco. - Może autorki ostatecznie porąbało, nie wiem. - wzruszyła barkami i wyszczerzyła się na widok ciasta, które też szybko pochłonęła. W końcu było jej ulubionym. - Będę pamiętać o tej krwi. - wysyczała teatralnie przez swoje sztuczne kły na kłach prawdziwych i pokiwała radośnie łbem słysząc propozycję Puszkina. - Jasne! Rozwiesiłam już magiczne światełka, ale to faktycznie mało. Widziałaś gdzieś jakieś dynie po drodze?
-Ta... To pewnie autorki.- Oznajmiła Can
która pamiętała doskonale o niedokończony opowiadaniu na HOFS i o tym
co w nim zrobiła i jakie były konsekwencje. Szybko jednak zapomniała o
tym słysząc, że Scycia rozważy picie jej krwi. Wzdrygnela się aż na tą
myśl.
-Naturalnie że widziałam dynie!
Kilka minut od Polanki rosnie parę dzikich. Trochę bardziej są żółte
niż pomarańczowe ale powinny wystarczyć! No to chodźmy! - Oznajmiła
radośnie i ruszyła lekkim kłusem w odpowiednim kierunku. Trochę jej było
niewygodnie w skórze kowadła, ale dla większych celów gotowa była się
poświęcić. -Mam nadzieję, że pojawi się reszta...
Kary pegaz z patykiem w czole patrolował właśnie tereny nieopodal HoFS (oczywiście z powietrza), znacząc ślad za sobą wypadającymi piórami. Zmieniał właśnie sierść na zimową, a linienie dotykało również skrzydeł, więc były one znacznie bardziej przerzedzone niż zwykle. Neko nie patrzył przed siebie podczas lotu, omiatał wzrokiem okolicę (choć w ciemności i tak prawie nic nie widział), dlatego nie dostrzegł kartki wysłanej przez Stefana, która wpadła mu w oko. Kopytny spanikował, jak to kopytne mają w zwyczaju, zaburzył rytm machania skrzydłami i zaczął opadać w dół, co najpewniej miało skończyć się kolejnym bolesnym lądowaniem...
I jak można było się spodziewać, ogier wpadł między drzewa, połamał kilka ich gałęzi i upadł ciężko na ziemię. - Auć... - mruknął pod nosem i pomasował się kopytem po łbie, po czym wyjął kartkę z oka. Już chciał ją zgnieść w kulkę i wyrzucić gdzieś daleko, wyklinając coś do siebie, ale zorientował się, że papierki nie latają ot tak w tych okolicach. Potrząsnął łbem, rozwinął liścik i ruszył w poszukiwaniu miejsca, gdzie światło księżyca mogłoby pomóc mu odszyfrować wiadomość.
Znalezienie takiego miejsca w środku ciemnego lasu było nie lada wyzwaniem, ale w końcu mu się udało i już po chwili z cwanym uśmiechem na pysku pegaz kombinował, jakie przebranie najlepiej nadawałoby się do nastraszenia pozostałych HoFSowiczów. Niestety Neko nie miał żadnych kryjówek na terenach stada, żadnych wózków, a Evanna ostatnio się na niego zdenerwowała, więc ze skombinowaniem kostiumu mógł być pewien problem.
Kilka minut intensywnych procesów myślowych później, ogier stuknął się kopytem w czoło, a nad jego łbem pojawiła się dwuwymiarowa główka myszki z żarówką nad nią, ale chyba zaliczyła jakiś error, bo zabzyczała, zamigała, a po tym całkiem zniknęła, ustępując miejsca standardowej mince 9. Kopytny nie zauważył tego, co działo się nad jego łbem, bo właśnie uświadamiał sobie, że po co komu kostium, gdy jest się zmiennokształtnym i można zmienić się w każde stworzenie, jakie tylko się chciało? Problem w tym, że opcji miał tak wiele... nie wiedział, co wybrać! Zaczął więc iść w stronę polanki, uznając, że wymyśli coś po drodze.
HoFSowicze razem z Bijącym Stefanem w najlepsze zajadali się ciastem, nieświadomi nadciągającej grozy. Rozmawiali, kroili dynie... kiedy nagle spośród drzew wyłonił się Alien rodem z filmów ("Ósmy pasażer Nostromo", te sprawy). Stanął na tylnych łapach i zaryczał (czy co te Alieny robiły), pokazując przy tym swój język z zębami.
Scyci naturalnie nie trzeba było dwa razy powtarzać bo ruszyła przed siebie zaraz za Puszkinem (cały czas myśląc jak smakuje ta słodka krew i czy jest słodsza od mjodku) ale po chwili zatrzymała się z piskiem łap i wlepiła spojrzenie w potwora, który nie wiadomo skąd nagle pojawił się wśród nich, oświetlony magicznymi światłami. Minka 0 natychmiast pojawiła się nad jej łbem i przez dłuższą chwilę nie wiedziała czy ma panikować czy co robić, bo nigdy czegoś takiego nie widziała no i w końcu było to helołin.
Nagle jednak do łba wpadł jej pomysł idealny i odwróciła się szybko do Stefana, który akurat przyglądał się swoim gałęziom i w ogóle nie zauważył przybysza. - Stefan! Mamy potwora, zabij go, zaaaabij! - wrzasnęła, a Sośnie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zamachnął się i miał zamiar właśnie uderzyć, a Scycia doskoczyła do Siwej, aby jakby co obronić ją własnym ciałem i żeby nie było widać jak bardzo trzęsie jej się nietoperkowy zadek ze strachu.
Podobnie jak Ruda, Candy zatrzymała się z piskiem łap i różnica była tylko taka że nad jej pyskiem minki 9 i 0 zmieniały się w zawrotnym tempie. Puszkin wydała z siebie przerażony kwik i jak na prawdziwego Boga Kowadeł i najlepszą przyjaciółkę przystało schowa się pospiesznie za Scycią. W tym samym czasie jednak Scycia krzyknęła do Stefana by zabił potwora... Sosna natomiast ochoczo zaczął uprawiać ekstremalny drzewny breakdance i okazało się że bezpieczniej jednak będzie w innym miejscu.
Dlatego też Candy kwiknęła ponownie i odskoczyła za Ajlena. -Stefana opętało! Potworze, pomocy!!!- krzyknęła rzucając się w ramiona potworowi niczym księżniczka w ramiona księcia. -Jesteś paskudny, ale pomóż mi! Nie chcę skończyć jak zgnieciona trufla!
Fru siedział sobie spokojnie i przyglądał się swojemu cieniowi myślać *Czy ten brak wymiaru mojego cienia nie pogrubia go jednak lekko? Co by było gdyby cienie były cieńsze? Może jednak powinienem Obtoczyć się większą ilością mchu by nadać mi bardziej szczupłokrągłych kształtów?* Patrzył tak zakontemplowany kamień nad swoim cieniem, kiedy nagle cień ten wyrósł i chwycił papierowy samolocik w locie.
"Łooo dobra robota Fru". Powiedział zaskoczony Fru do swojego cienia. "No tak, dziś jest haloin! Myślę, że nie jesteś jednak gruby, przestań już się dąsać i śmigamy się przebrać!" Po wypowiedzeniu tego odwrócił się i przypomniał sobie, że przecież nadal siedzi w krzakach polanki. "Fru... musisz nam zdobyć jakieś super przebranie, jak dobrze się spiszesz to pobawimy się później w Twoje ulubione reprezentacje umysłowe" - powiedział do swojego cienia Fru.
Promieniujący wręcz swoją cienistością z radości Fru pokazał Fru na dynię. "Chcesz żebym narysował na sobie dziwnie poskręcany uśmiech, który świeci razem z moimi oczami?" - Zapytał, po czym uświadomił sobie, że jego cieniowi chodzi o to by przebrał się za dynie, a nie robił podobne do niej grymasy! Tak więc zaraz zabrał się do szykowania. Minuty mijały, wydarzenia na polance się rozwijały, a Fru razem z Fru w pocie czoła pracowali nad kostiumem. Widzieli przybywającą Scycię z wózkiem, Puszkina w stroju kowadeł i nawet Ajlena... O i w sumie właśnie wtedy skończyli.
Wyturlikał się wtedy FruFru z cienia i już wiedział co musi zrobić, to ten dzień gdy zostanie bohaterem i ocali Polankę. "Straszna poczwaro! Jam jest Dynia z Cieniem i na pewno nie powoduję niestrawności! Zjedz mnie, a wcale nie planuję napaść Ci nerek od środka!" - Powiedział Fru pewny siebie i oczekujący własnej konsumpcji.
Takiego obrotu spraw Alieneko się nie spodziewał, więc zrobił dość głupi wyraz pyska (o ile Alien ma na tyle mięśni mimicznych, by przybrać głupi wyraz pyska) i zaraz odskoczył od Stefana z minką 0 nad głową. Nawet nie zdążył się nacieszyć tym, że udało mu się nastraszyć Candy i Scycię, a tu już musiał walczyć o życie z gałęziami ich ukochanej Sosny! To wcale mu się nie podobało, bo nie chciał go krzywdzić (ani samemu zostać skrzywdzonym, co bardziej prawdopodobne), więc spróbował coś powiedzieć.
Niestety mowa w takim ciele z takim pyskiem wcale nie była łatwa, a Neko postanowił nie zmieniać się do końca helołin w nic innego, bo jak kostium, to kostium... Tak więc wydając z siebie jakieś charki i syki, Alieln został zmuszony do wycofania się z Candy w ramionach, co skończyło się na tym, że wymachując długaśnym ogonem jak Stefan swoimi gałęziami, w końcu się o niego potknął i zaczął upadać w miejsce, w którym właśnie pojawił się FruFru.
Scycia spojrzała na Puszkina jak na zdrajcę i zaczęła kibicować Stefanowi, jednocześnie wcale nie ruszając się z miejsca. Uniosła jedną brew na widok turlilkającej się dyni i jej Cienia i dopiero kiedy wszyscy zaczęli się o wszystkich przewracać i na siebie wpadać, ruda prychnela pod nosem coś w stylu że zawsze ją wykluczają i postanowiła na nich nawrzeszczeć. Alien wciąż żył, a z całego balu zrobił się chaos. Na dodatek ktoś przewrócił butelkę z Szampanem i bąbelki wylały się na trawę. Taka strata...
- Czy was już do reszty pogięło? - jęknęła niezadowolona i przybrała dość agresywną postawę, co jakiś czas głośno sobie powarkując. Zrobiła w ten sposób niezły użytek z sztucznych kłów i teraz przypominała Gacka z wścieklizną. Brakowało piany z pyska. Scycia już miała rzucić się pomiędzy dynie, Alieny i konie, ale wtedy właśnie zauważyła jakieś pojedyncze, niezmienne i znane jej piórko, które przecież należało do Neko. Zdębiała i machnęła rudym ogonem, nie bardzo wiedząc czy myśleć że Alien zjadł Neko, czy kim jest Alien skoro ma pióro Neko, ale wcale jak Neko nie wygląda. To było za dużo jak na jeden halołinowy wieczór.
Nim Candy miała dobra okazję wystarczająco wystraszyć się dyni i jej cienia (a co jak co, ale wizja połknięcia tak dużej dyni w całości wydawała się dość straszna) okazało się , że Alieneko potknął się o swoj ogon i zaczeli lecieć w dół polanki i niczym te kamienie turlać się.
-Łiiii!- Wydała z siebie nieopanowany pomurk radości Candy. -Scyyyyciuuuuu! Uważaj na dynię! Jest zaskakująco twardy!- Krzyknęła Candy która przy którymś turliknięciu obiła się nieco o dynie. Jeszcze przeminęło jej przez myśl jedno smutne westchnienie... - Szkoda, że nie ma z nami reszty! Byłaby niezła zabawa. -Dodała jeszcze nieszczęśliwie nieświadoma, że Alieneko był tak naprawdę ich drogim Nekusiem a Dynia to nikt inny jak kamień FruFru i jego cień.
Nieprzyjemna aura środowiska zewnętrznego nie zachęcała do zbyt intensywnego przebywania ponad powierzchnią gruntu. Było co prawda mokro, ale grzyby lubią mokro i ciepło, a Lumino nie był pod tym względem wyjątkiem. Już od dobrych paru tygodni siedział sobie w całości pod ziemią (no, poza tym jednym owocnikiem wciąż zakamuflowanym w zagajniku i czyhającym na szopa) i spokojnie kontemplował sens życia, w wolnych chwilach głaszcząc czule korzenie Palmy i bawiąc się w berka z mrówkami (jak one pociesznie uciekały przed jego wynurzającymi się nagle w losowym korytarzu strzępkami! Ale zdarzały się też waleczne, które nie poddawały się tak łatwo... co chyba miało jakiś związek z bliskością komor jajeczkowych).
Z tego też powodu nieprędko zauważył, że coś intensywnego dzieje się na powierzchni. Co prawda zauważył wciśniętą w glebę karteczkę od Stefana, jednakże jako że nie dane mu było nauczyć się czytać (no proszę was, dopiero co wykształcił oczy! nie wymagajmy od ewolucji zbyt wiele), pozwolił sobie spożytkować ją tak jak umiał, a więc rozkładając jej materię na czynniki pierwsze i wbudowując w swoje struktury. Kiedy jednak Stefan zaczął go łaskotać swoimi korzonkami, a w dalszej fazie także nachalnie poszturchiwać, grzybowa świadomość zrozumiała, że coś musi być na rzeczy. Czym prędzej poprosiła swą ukochaną podopieczną Palmę o zrelacjonowanie wydarzeń z polanki (no bo jeśli jednak nic się nie dzieje, to po co wystawiać kapelusz na ziąb) i kiedy dane zostały pozyskane, korzystając z mocy obliczeniowej niemal całej grzybni odtworzyła przebieg wydarzeń i zrozumiała o co biega (w czym upewniło ją ukontentowane klepnięcie od Stefana, który zaprzestał już swych zaczepek).
Tylko czym ich nastraszyć? Przez Lumisiowy umysł przemknęło parę niecnych pomysłów, lecz ostał się jeden, właściwie dość prosty do zrealizowania. Korzystając z zamieszania wynikłego po przybyciu Aliena sprytny splot strzępek i oddalony nieco od niego owocnik wychynęły na powierzchnię, czyniąc ostatnie przygotowania.
Kiedy moment wyglądał na odpowiedni, Lumino włączył blask kapelusza, kierując go jednak odpowiednio, tak aby padał niczym reflektor na okalającą polanę ścianę liści, a swymi strzępkami począł wytwarzać cieniste potwory, które w jego mniemaniu były niezwykle przerażające (na przykład dziwne dwunogi z koszykami, zwane bodajże grzybiarzami).
CIĄG DALSZY NADCIĄGNIE STRASZNY NICZYM SEQUEL HORRORU KLASY B...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz