Te wydarzenia miały
miejsce 1 marca roku Sosnowego 2016.
Wyobraźcie sobie miejsce, po
którym przeszedł ognisty jaszczur, przepełzł olbrzymi ślimak i na które napluła
niejedna czarownica. W tych czasach dokładnie tak wyglądała Polana Stefana.
Zapomniana nawet przez zimę, która zamiast pokryć to nieszczęsne pogorzelisko
śniegiem zesłała na nie najgorszą pluchę, bez dnia wytchnienia od deszczu i
wiatru. I w środku tego wszystkiego wyobraźcie sobie rosochatą Sosnę, która w
całym tym krajobrazie jako jedyna promieniała odrobiną koloru, a pod nią
zwiniętą w kłębek białą klacz.
Ową białą istotą była oczywiście
Candy, która w tej chwili lała łzy prosto na korę Stefana opłakując fakt, że
jej drzewiasty przyjaciel nie posiadał możliwości mówienia. Co jak co, ale
Candy nie spodziewała się, że HOFS kiedykolwiek upadnie tak nisko i że u jej
boku nie będzie nawet Scytthe. Zwłaszcza w urodziny siwej...
* * *
-Co się tak
szczerzysz?- Zagadnęła Scycia przekrzywiając nieznacznie łeb i z zaciekawieniem
przyglądając się zębom siwej klaczy.
-Buo tuo młoje
ułodziny.- Wymamrotała siwa zza wciąż zaciśniętego i eksponowanego w uśmiechu
kompletu zębów.
-Nie,
Puszkinie... Nie masz błota między zębami.- Odparła rozbawiona Scycia i
wymownie przewróciła oczami.
-Nie
"Błoto" tylko "Urodziny", głuptasie. Nie zmuszaj mnie,
żebym znowu weszła Ci do ucha i sprawdziła czy wszystko tam działa...- Candy na
chwilę zrezygnowała z przesadnego eksponowania swojej radości i posłała waderze
ostrzegawcze spojrzenie. Obie doskonale pamiętały Puszkową podróż do wnętrza
ucha i chyba nie chciały tego powtarzać... -Dziś są moje urodziny. Dokładnie
rok temu dołączyłam do HOFS. Ta nowa... lepsza ja ma już rok, Scyciu.-
Wyjaśniła niezwykle jak na siebie poważnie i przez tą krótką chwilę wyglądała
naprawdę dostojnie. Liliowe ślepia błyszczały inteligentnie a falująca, mglista
grzywa dodawała jej majestatu. Szybko jednak uśmiechnęła się szeroko do
przyjaciółki.
-O ja! No to
musimy zrobić marchewkowy tort! I koniecznie, koniecznie, zgromadzić wszystkich
na spotkanie przy Stefanie! Trzeba Ci zaśpiewać sto lat!- Ucieszyła się ruda i
nie tracąc ani chwilę ruszyła galopem w poszukiwaniu innych członków stada.
-Na sto lat już
za późno...- Mruknęła rozbawiona Candy i spojrzała za Scycią. Kto by wtedy
przewidział jak szybko miały się skończyć te dobre, beztroskie czasy.
* * *
Tymczasem współczesna Candy
wciąż tkwiła pod Stefanem i wylewała z siebie strumienie łez. Tęsknota za tym
co było kiedyś... Za domem, który tutaj po raz pierwszy znalazła i zaraz potem
utraciła była zwyczajnie zbyt mocna. W końcu złość wzięła górę i Candy
podniosła się by na drżących nogach podejść do najbliższego trufla i kopnąć ów
diabelski pomiot.
-To wszystko
przez was! Wy parszywe teufelowskie trufle! Przez was wszystko umarło!-
Parsknęła łykając przy okazji gorzkie łzy. Chwilę później zamarła jednak w
bezruchu, bo oto dostrzegła pomiędzy drzewami niemożliwą do pomylenia z
kimkolwiek innym sylwetkę. Oto między najbliższymi drzewami stała ruda wadera o
przenikliwie niebieskich oczach i półksiężycu, o tym samym kolorze, zawieszonym
na szyi. Widząc ową ukochaną istotkę Candy ledwo wydusiła z siebie słowa.
-Scytthe...
Scyciu... Pamiętałaś.- Wymamrotała i jak we mgle zobaczyła podchodzącą bliżej
rudą, która jakimś cudem ciągnęła ze sobą czekoladowy Tort oraz niosła w pysku
Szampana. Chwilę później stare przyjaciółki tuliły się do siebie wspominając
stare czasy i Puszkinowi aż ciężko było uwierzyć, że jeszcze chwilę wcześniej
jej myśli miały tak ciemne barwy. W końcu jednak powitaniom stało się za dość i
Scycia przedstawiła najważniejszą sprawę.
-Trochę przykro,
że jesteśmy na imprezie tylko my i Stefan, ale trzeba sobie jakoś radzić! Co
prawda nie mam świeczek, ale życzenie i tak musisz pomyśleć nim zaczniemy jeść
tort!- Oznajmiła i usiadła obok czekoladowego ciasta dając chwilkę siwej
klaczy, by ta dobrze przemyślała co chce sobie zażyczyć.
Siwa przybrała zaskakująco
poważny jak na siebie wyraz pyska i przez chwilę poczuła się niezwykle
przytłoczona ową odpowiedzialnością. Jedno życzenie... Czego mogła chcieć?
Chyba do tej pory los nigdy nie zesłał jej takiej okazji. Tam skąd pochodziła
nikt nie przejmował się urodzinami (dlatego też nie pamiętała daty swoich i
przybrała datę dołączenia do HOFS jako dzień celebracji), a tym bardziej nie
oferowano tortów, prezentów czy życzeń. Dlatego też klacz dłuższą chwilę stała
z nieobecnym spojrzeniem utkwionym gdzieś w paskudnym horyzoncie.
-Prosiłabym o to,
żeby los pozwolił nam wszystkim znów być razem... Ale przecież Ciebie i Stefana
jednak nigdy w pełni nie stracę?- Uśmiechnęła się po jakimś czasie podchodząc
bliżej wadery i tortu. Potem wzięła głęboki oddech i z pełną wiarą, że to o co
prosi naprawdę się wydarzy orzekła.
-Dlatego chcę aby
trufle raz na zawsze opuściły te ziemie! Żeby HOFS znowu było zdrowe! -
Zakrzyknęła wręcz bojowo... po czym zupełnie nie znając zwyczajów urodzinowych
i donośnym pluskiem wsadziła swoje czoło w tort. Po chwili podniosła całą
pokrytą lukrem łepetynę i roześmiała się beztrosko, prawie tak jakby znów były
kilka lat wcześniej... Scycia wpierw spojrzała na Candy nieco urażona
zniszczeniem ciasta, ale szybko roześmiała się sama i zlizała z policzka Candy
nieco ciasta.
I jakże pięknie byłoby gdyby ta
scena tutaj właśnie się urwała. Dwie, połączone po długiej rozłące przyjaciółki
celebrujące rocznicę swej przyjaźni w cieniu ukochanego Stefana. Ale los miał
inne plany. Nagle zerwał się porywisty wiatr pod którego siłą nawet Stefan
wydał żałosne jęki a chwilę później cała ziemia zatrzęsła się gwałtownie.
Scytthe odskoczyła nieco na bok, kryjąc się między nogami siwej klaczy a sama Candy
skurczyła się nagle przerażona i przyległa z kolei do Stefana.
-Zepsułam
wszechświat...- Jęknęła przerażona klacz.
-Oj tak, oj
tak...- Odparła jedynie Scycia i obie przymknęły oczy, by nie widzieć
strasznego końca.
I wtedy ziemia rozstąpiła się
pochłaniając całą grzybnię należącą do trufli. Magiczne trzęsienie ziemi
zstąpiło na tereny HOFS i zaczęło proces leczenia. Wpierw poszła grzybnia i
cały otaczający ją śluz oraz błoto. Potem pojawiło się kolorowe światło,
którego ostre promienie zdawały się wystrzelać z korony Stefana i raptownie
osuszać ziemię. A na sam koniec szczeliny w ziemi zniknęły i przy ostatnim
trzasku każdy zarodnik trufla zamienił się w nic innego jak sosnową szyszkę.
Naturalnie nasze bohaterki nie
widziały nic z tego bo obie trzęsły nogami i zamykały sobie nawzajem oczy ze
strachu i dopiero długo po tym jak ziemia przestała się ruszać odważyły się
uchylić powieki. Obie musiały kilkakrotnie zamrugać bo oto po raz pierwszy od
bardzo dawna w Stadzie Leśnych Duszy można było oglądać zachód słońca. Wtedy
obie spojrzały po sobie i nie przejmując się zupełnie tym, że obie były całe
upaprane ciastem wyszczerzyły zęby i w tym samym czasie powiedziały te piękne
słowa.
-Jesteśmy w domu!
A Stefan skrzypnął dźwiękiem
wysokim i pięknym niczym dźwięk skrzypiec. Zupełnie jakby się właśnie
przeciągał z bardzo długiego snu.
* * *
(Cóż mogę powiedzieć... wzruszyłam się czytając to opowiadanie :D Mistrzostwo świata i tyle. Oby takich więcej <3 )
OdpowiedzUsuń(Dziękuję ślicznie Scyciu <3)
Usuń