- Już nie jestem szczeniakiem, Candy. - Głos Marfrycego niósł w sobie nutę frustracji. Niech siwa zje sobie nawet wszystkie owoce z pączkowego drzewa, ale dlaczego musiała wciągać go w swoje pomysły? Naburmuszony wilczur odwrócił się od klaczy i ruszył w stronę lasu. Miał szczerą nadzieję, że jeśli nie powie jej wprost, że nie zamierza szukać żadnych cukierków to Candy uzna, że jednak jej posłucha. Ku swojej trwodze usłyszał jednak tuptające za sobą kopyta.
- Ale pamiętaj, że jak znajdziesz ich dużo, to warto się podzielić z innymi! W zeszłym roku, niektórzy nie dostali nawet jednej landrynki. - Siwa klacz robiła mu za matkę przez większość życia i choć Marfrycy doceniał wszystko co dla niego poświęciła, to czasami nie mógł przełknąć tego jak potrafiła być natrętna. Zdawało się, że w jej głowie były tylko wygłupy, zabawy i nic więcej.
- Oczywiście, będę pamiętał. Ale wiesz, że jak pójdziesz ze mną szukać cukierków, które sama schowałaś... To trochę traci to sens?- Mruknął w stronę Candy, licząc na to, że w końcu da mu święty spokój. I chyba się udało, bowiem nagle przestał słyszeć za sobą miarowe bicie kopyt.
- Masz rację... - Przyznała po chwili siwa, jak gdyby właśnie została jej objawiona największa tajemnica tego świata. - W takim razie najlepiej znajdź Scycię i idzcie razem! A ja... Ja poczekam na polance. - Smutek jaki nagle pojawił się w jej głosie prawie go złamał. Odwrócił się w stronę swojej mamki i wymusił lekki uśmiech.
- Dzięki, że zorganizowałaś nam taką fajną zabawę. - Skłamał najlepiej jak umiał i to wystarczyło, żeby Candy ponownie się rozpromieniła. Miał dziwne przeczucie, że siwa zapominała wszystko co wydarzyło się dawniej niż pięć sekund temu.
* * *
Nie do końca wiedział czemu, jednak nogi zaprowadziły go tropem Scyci wgłąb lasu. Kilka minut marszu wzdłuż rzeki w pełni zaleczyło jego nerwy i już prawie z rozbawieniem wspominał dziwaczne pomysły swej opiekunki. Zgrabnym skokiem pokonał położony przez burzę konar drzewa i kierował się nadal truchtem za zapachem rudej wadery.
- Scyciu? - Odezwał się dostrzegając między drzewami cień rdzawej sylwetki. Zwolnił kroku i na jego pysku pojawił się cień uśmiechu. - Candy prosiła żebyśmy poszli szukać cukierków, które ukryła z okazji Helołin.
Basior strzygnął uchem oczekując z zainteresowaniem reakcji wadery. Białe futro na jego piersi było zmierzwione przez ciepły, jesienny wiatr sprawiając, że wyglądał choć trochę bardziej muskularnie niż w rzeczywistości. Choć Marfrycy sporo wyrósł od czasu kiedy przybłąkał się na tereny HOFS z Dziury i odkąd ukrywał się przez jakiś czas pod opieką Scyci po drugiej stronie gór to wciąż było w nim widać koślawe, szczenięce kształty. Wypominał Candy, że nie jest już szczeniakiem, ale widać było, że nie był też w pełni dorosły.
- Pomyślałem, że może w czasie jak Puszkin jest zajęta chciałabyś mnie zabrać na polowanie? Dawno nie miałem okazji się poduczyć skradania.- Zagadnął Scycię, licząc na to, że jego "ciocia" wyrazi więcej aprobaty na normalniejsze spędzanie czasu, niż to co zazwyczaj lubiła sugerować siwa.
Kosa nie bez powodu schowała się pomiędzy gęstymi drzewami, dość spory kawałek od Polanki. Zdecydowanie chciała pozostać sama, zupełnie niezauważona przez nikogo. A w szczególności przez Candy, która gdyby tylko dowiedziała się o tym, co jej przyjaciółka właśnie zrobiła, z całą pewnością nasłałaby na nią co najmniej Boga Kowadeł.
Zirytowała się więc, gdy tuż za sobą usłyszała czyjeś kroki. Kroki, które doskonale znała.
Nie miała teraz jak uciec, skoro Marfrycy skutecznie ją nakrył. Młody wilk musiał teraz poznać jej sekret, chociaż ruda wadera bardzo wstydziła się go zdradzić. A doskonale wiedziała, że jeśli Marfrycy się dowie, Candy wyciągnie z niego prawdę, nawet jeśli miałaby wyciągnąć ją siłą.
Tak czy inaczej Scytthe miała od tego momentu mocno przerąbane i musiała liczyć się z tym, że zapłata za małe grzeszki będzie wyjątkowo bolesna.
- Cholera... - mruknęła bardziej do siebie niż do niego i wymusiła uśmiech, chociaż młody jeszcze nie miał szans zobaczyć jej pyska, bo stała do niego tyłem. - Marfrycy, co za niesfodzianka... - dodała po chwili, nie kryjąc już za bardzo, że ma coś w pysku. I tak by się dowiedział za kilka chwil. Jedyną opcją w tym momencie była teleportacja, a tego Kosa na jej nieszczęście na chwilę obecną nie potrafiła.
- Powiadasz, że schowała cukierki? - odwróciła się w stronę wilka, udając że w ogóle ślina, która cieknie jej z paszczy nie pochodzi od tony cukru, który właśnie zjadła. - Nic zupełnie mi na ten temat nie wiafomo.... Nic a nic. - połknęła szybko to, co znajdowało się w jej pysku, oczy zaszkliły jej się od łez, które odruchowo pojawiły się z powodu zbyt dużej pokarmu przeciskającego się przez przełyk. Ledwo co zdołała dostarczyć tę masę cukierków do żołądka, bo przy okazji prawie się udusiła... No ale ostatecznie udało się i po chwili Scycia szczerzyła się do swojego ulubionego podopiecznego.
- Polowanie też brzmi super. Jestem... głodna. - skinęła łbem na jego propozycję i jak gdyby nigdy nic ruszyła przed siebie, mając nadzieję że Marfrycy nie będzie jej oceniać. - A na co właściwie masz ochotę? I gdzie jest obecnie Candy? - zapytała, jeszcze upewniając się, że siwa zaraz nie wyskoczy zza któregoś drzewa i nie pośle na nią Boga Kowadeł właśnie w tym momencie. - Co powiesz na zające? Czy może chciałbyś zapolować na coś większego? Właściwie to chyba mam dziś za dużo energii, to możemy odrobinę zaszaleć. Przyda ci się coś w rodzaju siłowni na te twoje wątłe mięśnie! - zaśmiała się i walnęła go łapą w bok, nieświadoma tego, że poziom cukru w jej krwi graniczył właśnie z cukrzycą i potrzebą stosowania insuliny.
Marfrycy uniósł lekko brwi przyglądając się rudej waderze bardzo uważnie. Obśliniona, zakłopotana Scycia to nie był widok do którego przywykł. Dziwne problemy jakie zdawała się mieć przy przełykaniu, też zdawały się powodem do zmartwień.
- Wszystko w porządku, Scyciu? Wyglądasz jakby bolało Cię gardło. - Zagadnął ostrożnie. Mimo wszystko wypytywanie o stan zdrowia i bardzo osobiste sprawy wydały mu się nieco nie ma miejscu i natychmiastowo wycofał się z ciągnięcia tematu. Cokolwiek działo się Scyci, nie powinien się tym interesować o ile wadera nie potrzebowała jego pomocy.
- Candy powiedziała, że będzie czekać na nas na polance... Ale prawdę mówiąc była tak podekscytowana Helołin, że ciężko ją było przekonać, żeby nie szła ze mną szukać tych cukierków... Czasami nie wiem czy ona nadal uważa mnie za szczeniaka, czy siebie za źrebaka.- Uśmiechnął się pod nosem i ruszył kilka kroków truchtem, żeby dogonić Scycię. Fakt, że tak ochoczo zgodziła się na polowanie niezwykle poprawił mu nastrój.
- Jasne, że coś większego! I wcale, nie mam wątłych mięśni, jestem po prostu atletyczny. - Odparł rozbawiony, zerkając podejrzliwie na Scycię. Nie.... Miała tyle energii, że zdecydowanie nie była na nic chora. Mo,że po prostu też miala dobry humor? - Właściwie na wysokość, to chyba nawet Cię prześcigam, ciociu.- Wyszczerzył się krótko po czym ponownie przeszedł do truchtu. Jeśli mieli zapolować na sarny, nie mieli czego szukać w tej części lasu. Małe, nieme sarny mieszkały dużo głębiej i nie było nawet co szukać tropu przez najbliższy kilometr.
- A tak w ogóle to jadłaś kiedyś te cukierki szykowane przez Candy? Może warto by w drodze powrotnej znaleźć chociaż jednego, żeby nie było jej przykro... - Mruknął w pewnym momencie mimochodem. Tymczasem oba wilki poruszały się rześkim przez skąpany w złocie, jesienny las.
Jesień zagościła już na dobre w ich lesie, rozsiewając dookoła mnóstwo jeszcze ciepłych kolorów. Przez złociste liście przebijały się nieśmiałe promienie słońca, które nie chciało dać jeszcze zimie za wygraną i nie opuszczało terenów HoFS.
Dwa wilki truchtały ochoczo w stronę granic ich krainy, a powietrze niosło dźwięk ich śmiechu. Delikatny, chłodny już mimo wszystko wiatr poruszał ich futrem, jednak to nie przeszkadzało im w wędrówce.
- Może i mnie przerosłeś, ale z całą pewnością brakuje ci siły i doświadczenia. - powiedziała Scycia, celowo nie odpowiadając na pytanie Marfrycego dotyczące tego, czy wilczyca dobrze się czuje. Czuła się bowiem wyśmienicie i nie chciała mu dać dodatkowych powodów do rozmyślania, skoro nie podjął tematu jej dziwnego zachowania wcześniej.
- Okej, niech będą sarny. - skinęła swoim rudym łbem i zerknęła na niego z ukosa, słysząc kolejne pytanie. Przez kilka sekund milczała, gorączkowo szukając w głowie odpowiedzi. Co miała powiedzieć? Sorry nie, właśnie wszystkie zjadłam? - Hm... Znając Puszkina schowała je wszystkie tak starannie, że nie uda nam się znaleźć żadnego. - zaśmiała się nerwowo pod nosem, gdyż tak naprawdę Kosa znała wszystkie miejsca, w których Candy mogła ukryć cukierki i wszystkie te miejsca zostały przez nią odwiedzone.
- Mam pomysł. Dziś sam zagonisz i upolujesz sarnę, a ja ocenię twoją technikę i powiem ci nad czym musisz jeszcze pracować. Co powiesz na taki sprawdzian? - zagadnęła go, chcąc odwrócić jego uwagę od tematu cukierków, które wcześniej trochę samolubnie zjadła. Spojrzała na niego pytająco swoimi błękitnymi ślepiami i ani na chwilę nie zwolniła kroku. Przemierzyli już dość spory kawałek i zaczęli zbliżać się do miejsca, w którym bardzo często widywali stado niemych saren. Las zdecydowanie zrobił się bardziej gęsty i Marfrycy miał przed sobą dość trudne zadanie. Wyzwaniem mogło być polowanie we dwójkę, a co dopiero pojedynczo. Ale Scycia chciała go jak najbardziej zmotywować, bo chociaż nie był już szczeniakiem to wciąż czekało go sporo nauki.
Najbardziej oddalona od Stefana część terenów stada niosła w sobie wyraźną zmianę. Wszystko tutaj wydawało się mniejsze, bardziej dzikie. W głowie Marfrycego pojawił się obraz, jak gdyby parę dni temu olbrzymy przeniosły tutaj dorosłe drzewa z innej części krainy. Wolał widzieć taką wizję tych rejonów niż dopuścić do siebie myśl, że te miejsca przypominały mu nieco Dziurę. Pomimo kilku lat, które już minęły odkąd Marfrycy zostawił za sobą Kosa i jego watachę to wspomnienie tego miejsca budziło w nim niepokój.
- Pff, nie zapominaj kto mnie uczy na szpiega. Nie potrzebuję siły, bo zakradnę się tej sarnie pod nos. - Wilk obrócił się w stronę Scyci i posłał jej lekki grymas uśmiechu. Patrząc na swoją rudą towarzyszkę teraz zaczął się zastanawiać, czemu w ogóle pomyślał, że jest chora. Scycia dreptała z taką werwą, że jej łapy praktycznie nie dotykały ziemi. Wadera zdawała się tryskać energią i Mar-Free zaczął się poważnie zastanawiać, czy on też kiedyś nawciąga się tyle zapachu sosny, że osiągnie poziom zadowolenia z życia Scyci albo nie daj borze, Candy.
- Może jak już udowodnimy moje umiejętności łowieckie, to przetestujemy w takim razie Twoje umiejętności szpiegowskie! - Myśląc o zabawie wymyślonej przez Puszkina w ten spósób, Marfrycy nawet się przekonał do pomysłu szukania cukierków. Może jak potraktują to ze Scycią jako trening nie będzie to aż takie... dziecinne. Nie żeby idea sprawdzianu była jakoś dużo lepsza, jednak wilk miał sporą tendencję narzekania na wszystko co sugerowała Candy i idealizowania Scyci. Kosa też była wilkiem, rozumiała ideę polowań, węszenia i pędzenia nocą przez las w świetle księżyca, a Candy skupiała się głównie na rozpieszczaniu Marfrycego lub treningach szpiegowskich. No i przede wszystkim była trochę niepoczytalną sobą, a jak każdy wiedział za dużo cukierków zawsze może się źle skończyć.
Przy tych myślach Marfrycy zatrzymał się o rozejrzał po otaczającym ich lesie. To było dobre miejsce na start polowania. Leśne runo było przykryte kolorowymi liśćmi, jednak pod nimi skrywała się sprężysta od wilgoci ziemia, która świetnie zachowywała ślady. Zmotywowany przez Scycię wilczur zawęszył i zaczął przerzucać nosem część liści, licząc, że znajdzie pod nimi ślad saren. To musiał być ich szczęśliwy dzień, bo w przeciągu kilku minut udało mu się trafić na całkiem świeży trop prowadzący dalej na północ. Teraz zaczynała się najtrudniejsza część - namierzyć i zakraść się do ich obiadu.
Marfrycy ruszył, żwawym krokiem za tropem. Tym razem już nie biegł, trop wydawał się zbyt świeży - sarny były tutaj nie dawniej jak pół godziny temu. Co kilkadziesiąt metrów wilk przystawał, węszył, upewniał się, że zmierzają w dobrą stronę i ruszał dalej. W pewnym momencie jednak zatrzymał się na dłużej i odwrócił wzrok do rudej towarzyszki.
- Musimy zostawić trop. Żeby iść za nim, musielibyśmy iść z wiatrem. Z kierunku, jaki obraliśmy do tej pory wygląda na to, że kierowały się nad rzekę... Myślę, że powinniśmy odbić trochę na bok i zajdę je półkolem. - Wyjaśnił swój plan i zerknął na Scytthe spodziewając się jakiejś wskazówki.
Ciąg dalszy nastąpi... a ładniejszy tytuł jeszcze się pojawi.